Jakiś rok temu przeczytałem o shards of infinity w zagranicznym serwisie i z miejsca wiedziałem, że to kolejny deckbuilder który muszę mieć na swojej półce. Recenzenci rozpływali się nad balansem i głębią rozgrywki, ale dla mnie głównym argumentem "za" był fakt, że wielu recenzentów stawiało Shardsy ponad Star Realms. Było to o tyle ważne, że w istocie, żaden kompaktowy deckbuilder w który grałem nie mógł się równać ze star realms, a ja przegrałem w SR tyle partii, że gra już wychodziła mi bokiem.
Pominę fakt, że gra była niedostępna w polsce, została więc zakupiona w czarny piątek na niemieckim amazonie, dwa razy wróciła z granicy do magazynu, raz zaginęła po dotarciu do polskiej sortowni, a po pół roku czekania osatecznie pojawiły się 3 sztuki w jakimś polskim sklepie więc ostatecznie zamówienie z Amazona anulowałem i kupiłem w polsce... Tak więc yay, tylko pół roku czekania!
Pierwszą rzeczą która rzuca sie w oczy to jakość ilustracji. Jak wszędzie, mamy tu lepsze i gorsze rysunki, jednak nawet te najmniej imponujące niezmiernie mi się podobały. Pod względem oprawy Shardsy dalece wyprzedzają Star Realms, oferując na prawdę przyjemne doznania wizualne - choć trzeba przyznać, że poprzeczka nie była zawieszona daleko, bo wszystkie grafiki ze star realms wyglądają jak odrzucone koncept arty statków z najbardziej generycznej gry SF na świecie.
Kolejną zaletą jest wyczuwalnie lepszy balans. Znów, w kompaktowych deckbuilderach dużą rolę odgrywa szczęście, odniosłem jednak wrażenie, że im dłużej Shardsy ogrywałem, tym bardziej wyrównane stawały się partie. Jasne, nadal zdarzały się wyniki 50 do 0, jednak dużo rzadziej niż w przypadku SR.
Uproszczono wiele zasad, dzięki czemu zniknął duży problem deckbuilderów - zwykle po wyłożeniu 10 karty już nie pamiętałem które efekty zaaplikowałem, które muszę zaaplikować teraz, czy uwzględniłem tą czy tamtą kartę. Shardsy rozwiązują problem dużo lepiej. Tutaj przy zagraniu karty rozpatrujemy ją od początku do końca i już więcej do niej nie wracamy. Dzięki temu cała rozgrywka staje się dużo bardziej przejrzysta. Znaczenie zyskuje też kolejność wykładania kart, bo zagrywając je w różnej kolejności możemy uzyskać inny efekt i niejednokrotnie można sobie zaszkodzić nierozważnym ruchem, lub wręcz przeciwnie, dobrze przemyślana kolejność kart pozwoli wydłużyć nam kombinację o kolejnych kilka ruchów.
W SR jedynym sposobem obrony były karty stacji kosmicznych, które przeciwnik musiał niszczyć zanim mógł dobrać się do naszych punktów życia. Shardsy zachowały ten typ kart (tym razem nazywając je kartami czempionów), zdjął jednak z nich odpowiedzialność za ochronę naszych HP'ków. Nadal istnieją wprawdzie czempioni z efektami o charakterze obronnym, w Shardsach jednak większą rolę odgrywają karty leczące oraz karty z efektem tarczy - jeśli przeciwnik nas atakuje, a my posiadamy taką kartę na ręce, obrażenia uszczuplane są o wartość punktów tarczy tej karty. Dzięki temu atakując nie wiemy do końca czy nasze potężne uderzenie zmiecie przeciwnika z krzesła, czy nasz atak zostanie zredukowany do kilku śmiesznych punktów. Taki zabieg daje poczucie, że zakup pewnych kart wzmacnia walory obronne całej naszej talii. W SR jeśli uporaliśmy się ze stacjami przeciwnika, mogliśmy go tłuc jak dzieciaka do czasu aż nie wróciły one na stół. W shardsach dostajemy ten miły moment satysfakcji gdy wyciągamy naszą kartę-pułapkę i psujemy przeciwnikowi cały misterny plan

System frakcji również uległ dużym zmianom. W SR statki tej samej frakcji zagrywane razem pozwalały skorzystać z dodatkowych efektów kart. Shardsy rozwiazały to inaczej - sama obecność kart tej samej frakcji daje bonusy tylko kartom z frakcji zielonej. Frakcja fioletowa zyskuje dodatkowe efekty wtedy gdy inne fioletowe karty znajdują sie w stosie kart odrzuconych. Frakcja żółta premiuje posiadanie wielu żółtych czempionów, zaś frakcja niebieska daje nam potężne bonusy, jeśli w danej turze zagramy karty trzech pozostałych frakcji.
Dużym ułatwieniem jest też możliwość zakupowania kart najmników - karta zakupiona jako najemnik gra po naszej stronie tylko w turze w której za nią zapłacimy, a następnie zostaje odrzucona. Dzięki temu można sensownie wykorzystać nadmiar zasobów, lub skorzystać z efektu jakieś karty która przydaje się sytuacyjnie, ale na dłuższą metę tylko zaśmiecałaby talię.
No i ostatnia nowość - system mastery. Z jednej strony promowany jest jako mechanizm wyróżniający Shardsy, z drugiej, przy ogromie usprawnień jakie karcianka wnosi do gatunku, nie jestem pewien czy mastery ma aż tak wielkie znaczenie. Nie mniej, na pewno nie przeszkadza.
W trakcie gry, poza walutą, punktami życia i punktami ataku możemy generować także punkty mastery. Możemy mieć ich maksymalnie trzydzieści. Do czego służą te punkty? Po osiągnięciu pewnego poziomu mistrzostwa niektóre karty zadają wyższe obrażenia, inne raczą nas dodatkowymi efektami. Raz na turę możemy wydać jedną jednostkę waluty aby podnieść nasze mistrzostwo o 1. To miłe, bo zawsze można coś zrobić z nadmiarem zasobów. Mistrzostwo możemy też generować zagrywając karty z odpowiednim efektem. Zebranie 30 punktów może zapewnić nam natychmiastowe zwycięstwo, ponieważ jedna z początkowych kart na naszej ręce posiada efekt, który pozwala zadać nieskończoną liczbę punktów obrażeń, jeśli zbierzemy właśnie 30 punktów mistrzostwa. Jest to zatem kolejny ciekawy sposób na urozmaicenie rozgrywki - kilka razy udało mi się wygrać w ten właśnie sposób. Należy jednak pamiętać, że skupianie się na farmowaniu punktów mastery oznacza, że mniej zasobów wydajemy na leczenie, obronę i atak. W rezultacie okazuje się to bardzo ryzykowna strategia i jeśli nie zadbamy o odpowiednią defensywę, możemy nie zdążyć zdobyć nawet połowy wymaganych punktów.
Chciałbym też wspomnieć o jeszcze jednej kwestii, która nie dotyczy samej karcianki, tylko tego jak ją sobie zepsułem. Zaraz po tym jak gra do mnie dotarła rozpoczęła się pandemia, a wraz z nią restrykcje co do spotkań. Nosiło mnie jednak niesamowicie by grę wypróbować, dlatego postanowiłem kupić również wersję cyfrową gry na steam i wypróbować ją grając po sieci ze znajomym. Myślę że przez okres dwóch miesięcy przegrałem dobre 100 partii. I kiedy przyszedł w końcu moment że mogłem zagrać z bratem w fizyczną kopię... uch, nie poszło to najlepiej. Przez te dwa miesiące tak bardzo przyzwyczaiłem się do tego, że program dba o trzymanie się zasad i liczenie wszelkich punktów, że rozgrywka fizyczną talią wydała mi się mocno męcząca. Partia trwała blisko 45 minut, zamiast standardowych 10-15 przy rozgrywce cyfrowej, wielokrotnie też cofaliśmy się, bo zapomniałem to tej, to tamtej zasady specjalnej.
Ale można też na to spojrzeć z drugiej strony. Dzięki wersji cyfrowej ominęło mnie wiele wiele niedogodności związanych z wersją fizyczną. Szybsze partie, łatwość zawieszania i wznawiania sesji gry, dostęp do innych graczy o każdej porze i miejscu - prawdopodobnie gdybym grał tylko w wersję fizyczną nie zgłębiłbym meandrów gry tak dokładnie i nie docenił jej rozlicznych zalet.
To w sumie taka anegdota która nie musi dotyczyć nikogo poza mną, ale chciałem się nią podzielić - może jest tu ktoś kto zastanawia się czy nie przenieść swojego hobby na płaszczyznę cyfrową i moja uwaga da mu jeszcze jeden argument za lub przeciw.
Podsumowując, jeżeli korci cię by pograć w dobrą karciankę, ale nie lubisz długich setupów gier LCG i nie masz głowy do składania talii i śledzenia mety w MTG, powinieneś dać szansę Shards of Infinity. Na chwilę obecną nie ma lepszego kompaktowego deckbuildera - być może nadchodzące w najbliższym czasie Terrors of London zbliży się nieco do podium, wątpię jednak by zdetronizowało shardsy. Polecam bardzo gorąco.